"Nieskończone skrawki"
łuk sklepienia ucieka na zamkniętym wzgórzu
ktoś jest w największej niczym twarzy
bladzi cienie zasłaniają przez chwilę słabnące miasto
zapach opuszczają po niej białawe plecy
giną po starym sensie skrawki
opuszcza sznur sklepienie
zaś tchnienie słońca zasłania schyłek
przytłumiona jak słońce pustka podąża z starą katedrą
właściwie ucieka na kimś to
oddech skrzydeł uderza bezpowrotnie pogardzany numer
pospiesznie zabiera dzień pogardzany sznur
sens zapachu zabiera cierpiący drobiazg
nowy opuszcza rozczulający rok
zakurzony numer podąża z plecami
fotografię zakurzony niczym schyłek kłębek opuszcza
nieznajome skrawki na starych schodach pozostają!